Świadectwo wyzdrowienia Sebastiana

Zapraszamy do przeczytania świadectwa Sebastiana, który opisał swój proces wyzdrowienia. Otrzymał od psychiatry diagnozę schizofrenii paranoidalnej, jednak to nie leki pomogły mu wyjść z kryzysu, lecz zwrócenie się ku Bogu, przebaczenie i więzi z ludźmi.


Moje świadectwo wyzdrowienia z tak zwanej schizofrenii paranoidalnej.

”Proszę Pana kiedy psychiatra nie wie jaką ma postawić diagnozę, wpisuje schizofrenia paranoidalna”. Te słowa rzecznika praw pacjenta jednego ze szpitali psychiatrycznych, najlepiej podsumowują stan polskiej psychiatrii.

Psychiatrzy nie chcą tak naprawdę, żeby ich pacjent wrócił do pełni zdrowia. Dla nich dobry pacjent to pacjent wierny i posłuszny ich woli.

Swojego wyzdrowienia nie zawdzięczam żadnemu spotkanemu na swojej drodze psychiatrze. Swoje wyzdrowienie zawdzięczam tylko i wyłącznie Bogu oraz tym osobom, które postawił na mojej drodze życia. Stało się to w momencie gdzie byłem już zasadniczo totalnie zrezygnowany i niemal z wypranym poddańczym umysłem.

Generalnie sprawę ujmując psychiatra tylko czeka jak łowca na osłabioną pewnymi doświadczeniami życiowymi ofiarę. Korzystając z tego, iż lekarz jest zawodem zaufania publicznego bardzo powoli sączy swój jad nie tylko do umysłu swojego pacjenta, ale tą samą truciznę serwuje najbliższym, niejako szykując sobie kolejnych podopiecznych.

Co prawda moja przygoda z psychiatrią trwała tylko lub aż 1,5 roku to teraz mogę bez najmniejszych wątpliwości opisać, że nie ma czystych problemów natury psychicznej. Jest to wymysł  zbiorowiska psychiatrów. Zdecydowana większość nie tylko moich, ale też i ludzkich problemów ma podłoże w konflikcie duchowym oraz nie przerobionych zranieniach czy też braku przebaczenie niekoniecznie swoim krzywdzicielom, lecz zwłaszcza sobie.

Tak więc starając się przekazać krótkie i spójne świadectwo zdrowienia przeskoczę do momentu najbardziej istotnego dla tej historii. Była to bodajże końcówka stycznia 2018. Byłem człowiekiem całkowicie zrezygnowanym nie widzącym sensu dalszego życia. Tak więc będąc na molo nad jeziorem Paprocańskim w Tychach chciałem się zabić. Stwierdziłem, że nikt nie będzie za mną tęsknił, a ciało wyłowią gdzieś na wiosnę. Jedną nogę już miałem za barierką, gdy powstrzymał mnie wewnętrzny głos. Usłuchałem go, nie skoczyłem. Zadzwoniłem pod 112. Przyjechał patrol policji i pogotowie ratunkowe. Teraz wiem, że zamiast dzwonić tam trzeba było pójść do księdza i się wyspowiadać. O ile policjanci byli naprawdę bardzo mili i zatroskani to lekarz z karetki był opryskliwy i chamski. Wypisał mi skierowanie do szpitala psychiatrycznego i wstrzyknął  środki uspokajające. W szpitalu znalazłem się wieczorem w poniedziałek. Był  to szpital psychiatryczny w Rybniku.

Jakby to najlepiej podsumować to swoisty rodzaj obozu koncentracyjnego. Ludzi bardzo powoli obdziera się tam z człowieczeństwa pozostawiając puste skorupy. Jakimś cudem byłem tam tylko do piątku. Atmosfera tego miejsca jest grobowa i sterylna. Ciężko to nawet opisać słowami. Pielęgniarki też nie należały do sympatycznych i przy wypisie rzucały niestosownymi uwagami w moim kierunku. Sam wypis to jedna wielka pomyłka z diagnozą wyssaną z palca. Uzależnienie od hazardu reakcja depresyjna. Cóż coś przecież trzeba pacjentowi wpisać prawda ?

Oczywiście zalecono mi dalsze leczenie co też uczyniłem. I był to zjazd po równi pochyłej ku przepaści. Trafiłem pod skrzydła lekarza psychiatrii z Tychów (w chwili obecnej jest członkiem zarządu głównego PTP), który bardzo systematycznie mordował moje człowieczeństwo, w białych rękawiczkach rzecz jasna. Zawsze zasłaniał się dobrem pacjenta. Ilekroć zgłaszałem coraz gorsze samopoczucie tym coraz większą dawkę psychotropów dostawałem. Już podczas drugiej wizyty dostałem diagnozę schizofrenii paranoidalnej. Najlepszy dowcip polega na tym, że zasadniczo nie spełniałem nigdy żadnych kryteriów diagnostycznych. Tak czy inaczej mój stan psychiczny ulegał coraz większemu pogorszeniu. Nabawiłem się okropnej nerwicy, silnej fobii społecznej i straciłem zdolność do podjęcia jakiejkolwiek pracy zarobkowej. Efektem tego ostatniego był mój 9 miesięczny pobyt na noclegowni. Niestety w wyniku działań i starań w leczeniu doświadczyłem ogromnej stygmatyzacji społecznej. Zdecydowana większość znajomych wyparła się mnie w tym samym momencie kiedy usłyszeli o diagnozie. Ludzie życzyli mi śmierci i wiecznego zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym. Pan doktor tak naprawdę nie dbał o moje zdrowie psychiczne. Dla niego byłem tylko numerem statycznym. To jego działania wywołały u mnie tak zwaną schizofrenią paranoidalną oraz trzy silne psychozy i trzy pobyty w szpitalu psychiatrycznym.

Myślę, iż istotny jest fakt, że w tym okresie byłem głęboko obrażony na Pana Boga. Stwierdziłem, że nie jest mi potrzebny w moim życiu. Potem zrozumiałem jak istotny był to błąd i głupota.

Pierwszy pobyt w szpitalu na Korczaka był stosunkowo krótki trwał tylko dwa tygodnie. Wylądowałem tam w silnej psychozie połączonej z demonicznym dręczeniem przez dwa demony. Jednym był upadły anioł śmierci przedstawiający się imieniem Azreal oraz demoniczna kobieta imieniem Isztar. W szpitalu nikt szczególnie nie zwrócił uwagi na moje słowa. Pacjent nie człowiek. Potem był okres względnego spokoju przez może niecałe dwa miesiące. Niestety wpadłem na idiotyczny pomysł wyjazdu do Holandii co skończyło się drugą niemal miesięczną psychozą. Po licznych perturbacjach wróciłem do kraju znów na Korczaka. Tam miałem spędzić  6 tygodni,  z czego większość na sali obserwacyjnej. Prawdę mówiąc moje życie w tamtym okresie było beznadziejne. Spałem po 18 godzin na dobę, zaniedbywałem higienę osobistą i odcinałem się od rzeczywistości. Coś jednak w tłumionej świadomości zaczęło się przebijać. Podejrzewam, że Anioł Stróż zaczął swoją interwencję. Bóg chciał bym do niego wrócił.

Pewnego dnia w grudniu 2018 przeglądając Facebooka trafiłem na pewną grupę. W Katowicach (cudem wyrwałem się z noclegowni) i nawiązałem kontakt z szefową grupy. Teraz wiem, że jest to jedna z osób zesłanych mi właśnie przez Boga. Psycholog Anna Czerwińska – to osoba, w która w znaczący sposób wyciągnęła mnie z tego bagna. Wróciła mnie do świata żywych. Oczywiście na początku miałem problem nie tylko z zaufaniem, ale też z charakterem grupy. To był już trzeci rok obrazy na Boga i jakoś szczególnie nie ciągnęło mnie do modlitwy. Jednak przez grzeczność nie krytykowałem. Z tego co wiem niewiele osób myślało, że uda się znaleźć ze mną wspólny język. Moje zainteresowania były dalekie od Boga. Skupiałem się ciężkiej metalicznej muzyce i psychodelicznych klimatach. Jednak jak to mówią kropla drąży skałę. Na grupie jest też mój przyjaciel Grzegorz. To jego długie świadectwa wiary (co prawda na początku działały mi na nerwy) i kilka konkretnych pytań zaczęły coś we mnie budzić. Ci wspaniali ludzie widzieli we mnie człowieka, nie chorobę. Swój ostatni pobyt w szpitalu z psychozą na tle religijnym – zwierzęta mówiły do mnie Jezus – też na sześć tygodni zaliczyłem w końcówce lutego, aż do początku kwietnia 2019. Wtedy Ania zadała mi jedno ważne pytanie i jej zaufałem.

W kwietniu opuściłem szpital psychiatryczny. I wtedy też zacząłem stopniową redukcję leków. Zyskiwałem coraz większą świadomość. Z wolna otwierałem się na ludzi. Zbudowałem więzi przyjacielskie co wcześniej nie było możliwe. Powoli wracałem do swoich dawnych pasji. Jednak nadal nie byłem do końca przekonany co do chodzenia częściej niż w niedzielę do kościoła. W końcu w jedną środę chciałem pójść razem z grupą nie tylko na mszę, ale też i do spowiedzi. Nie będę ukrywał, że się bałem. Trzy lata się nie spowiadałem. Jednak ksiądz Stefan był miły sympatyczny i bardzo wyrozumiały. W tym samym czasie kończyłem proces redukcji leków. Wróciło moje logiczne myślenie, znów konstruowałem swoje myśli. Nie ukrywam, że były skutki uboczne redukcji. Po pierwsze przez dwa tygodnie odcinało mnie od świadomości na 30 minut swoisty rodzaj katatonii. Jednak minęło, przyjaciele się za mnie modlili. Drugim błędem był efekt emocjonalnego haju jaki powstał. Jak ostatni idiota pojechałem do Lublina, myśląc, iż dziewczyna, z którą pisałem serio coś do mnie czuje. Jak się okazało na miejscu była to pomyłka. Dzięki Ani uniknąłem noclegu na stacji. W międzyczasie podejmowałem próby podjęcia pracy. Nie ukrywam, że łatwe to nie było. Pierwszą pracę poważną podjąłem u jednego z operatorów komórkowych. Niestety w wyniku zbiegu okoliczności pochorowałem się i zostałem zwolniony. Trochę mnie to zabolało i na jakiś czas zrezygnowałem z szukania pracy.

Myślę, że istotnym punktem zwrotnym były pierwsze rekolekcje z księdzem Markiem Bąkiem. To wyjątkowo charyzmatyczny kapłan z Łodzi dał mi takiego kopa wiary jak nigdy. Wróciłem na właściwe tory wiary. Z księdzem Markiem do dnia dzisiejszego mam kontakt i radzę się w go trudnych spawach życiowych, ale i sercowych. Drugim przełomem w wierze była spowiedź generalna u księdza Józefa z Jaworzna. Niesamowite doświadczenie i uwolnienie od nienawiści do własnej matki. Ta sytuacja bardzo pomogła mi w momencie kiedy moja mama umarła w lutym tego roku. Kolejne rekolekcje z księdzem Markiem jeszcze bardziej mnie umocniły w wierze i wskazały kierunek w jakim powinienem podążać w swoim życiu. Tak naprawdę nie jest ważne co ja sobie zaplanuję, tak naprawdę to Bóg ma najlepszy plan na moje życie. To doświadczenia krzyża schizofrenii paranoidalnej pozwoliło mi upaść, ale też się wznieść na wyższy poziom człowieczeństwa i wiary.

Jak jest obecnie ? Jest dobrze. Czasem  jeszcze nie do końca nie umiem  zrozumieć swoje emocje, ale z pomocą Ani i innych przyjaciół  mam lepszy wgląd w samego siebie. Pracuję w dużej międzynarodowej korporacji i jestem ceniony za swoje umiejętności. Mogę rozwijać swoją największa pasję modelarstwo – moje prace są docenianie nie tylko w konkursach modelarskich, ale też i magazynach temu poświęconych. Nieustannie rozwijam swoją świadomość wiary i relacji z Bogiem. Myślę, że przyszłość jaka się przede mną rysuje jest bardzo dobra.  W chwili, gdy piszę te słowa jestem już dwa lata bez leków psychotropowych. Jestem w pełni zdrowym człowiekiem. Całkowicie zmieniłem swój system wartości na bliższy Bogu. Jestem człowiekiem konsekwentnym i potrafiącym coraz lepiej filtrować swoje znajomości. I co najważniejsze jestem znacznie bliżej Boga niż kiedykolwiek w swoim życiu.

Podsumowując: myślę, że prawdziwego zdrowienia nie ma bez prawdziwej relacji z Bogiem, więzi z przyjaciółmi oraz przebaczeniu nie tylko sobie, ale też najbliższym.